Wyjechaliśmy z Warszawy na początku lipca i od tamtej pory urlopujemy się:) najpierw na działce na Mazurach, potem nad Morzem Bałtyckim a teraz znowu na Mazurach. A jeżeli wakacje, urlop, relaks, piękna pogoda, słońce i wysoka temperatura to wiadomo musi być plaża, pływanie, chlapanie się i zabawa w piasku… inaczej być nie może:)
A ponieważ nas jest sporo – to i rzeczy do zabrania dużo:
- koce (sztuk 2)
- ręczniki (sztuk 5)
- stroje kąpielowe (dla nas dorosłych po jednej sztuce, dla dzieci po 2-3)
- ubrania na zmianę dla dzieci (jakby coś się przydarzyło)
- kosmetyki chroniące przed słońcem (x2 – bo dla dzieci inne i dla nas inne)
- picie (dużo!!!)
- jedzenie (nad morze zabierałam nawet zupę w słoiku ugotowaną z samego rana!!!)
- przekąski i owoce (no bo kto nie lubi pochrupać i przekąsić czegoś po wyjściu z wody?)
no i oczywiście
- zabawki dmuchane (3 koła, 3 komplety rękawków do pływania i opcjonalnie albo materace albo dmuchane przeogromne orki)
- zabawki do piasku (wiaderka razy 3, łopatki razy 3, mniejsze i większe foremki i dzbanuszki)
Tak wiem… sporo – ale wychodzę z założenia „kto nosi to się nie prosi” więc tachamy te wszystkie rzeczy, ciągniemy dzieci za sobą, Najmłodszą często jeszcze dźwigamy na placach… i jakoś tam docieramy na miejsce – zmęczeni, sapiący i dyszący, spoceni i lekko wkurzeni… ale jesteśmy:)
Możecie powiedzieć: Na własne życzenie. Po co tyle braliście? Teraz się męczcie a nie narzekajcie!!!
Oczywiście, z pewnych rzeczy mogłabym zrezygnować i rzeczywiście czasem eliminuję niektóre (na przykład wtedy, kiedy pobyt na plaży ma być krótszy) ale nigdy nie rezygnuję z zabawek do piasku … bo wiem, że dzieci (i to nie tylko moje) uwielbiają bawić się w piasku, budować, przelewać i kopać a ja wtedy mogę chwilę odsapnąć, odetchnąć i odpocząć:)
Ale niestety czasem bywa zupełnie inaczej i o odpoczynku nie ma mowy…
Taka sytuacja sprzed kilku dni:
Resztką sił dotarliśmy na plażę, objuczeni jak przysłowiowe wielbłądy i po rozłożeniu koca, przebraniu dzieci, nasmarowaniu i zaopatrzeniu ich w odpowiednie przybory do pływania starsze pobiegły do wody a ja z Najmłodszą usiadłam na brzegu, wysypałam zabawki, żeby się pobawić…
i już zaczynałam łapać oddech gdy…
nagle, ni stąd, ni zowąd zjawiło się trzech chłopców (ok 4-5 lat) i bez żadnego pytania zabrali po wiaderku i łopatce…
No dobra… myślę – dzieci chcą się pobawić (przecież to normalne), a my i tak wszystkim naraz się nie bawimy… a poza tym trzeba się dzielić… więc spoko… Małgośka co prawda była trochę zdziwiona i trochę się buntowała, ale mówię do niej „nie martw się, dzieci się pobawią, zaraz oddadzą a my tu mamy dzbanuszek no i foremki, więc zaraz nalejemy wodę i zrobimy piękne babki…”
ale…
Co rusz któreś z dzieci podbiegało, rzucało jedną zabawkę, zabierało inną – czasem wyrywając z rąk Małgośki, czasem któreś wołało do mnie – „pani nalej mi wody”, „pani zrób mi babkę”, „pani wykop dołek”, „pani popsuła mi się babka” …
No ale… żeby było miło, starałam się wszystkim dogodzić…
Tyle, że w środku sytuacja trochę zaczynała mi ciążyć – właściwie to nie!… nie trochę!!!… – sytuacja mocno mi przeszkadzała, doskwierała, ciążyła i aż zaczynało się we mnie gotować – Sorry!!! – bo gdzie byli rodzice tych dzieci? Gdzie te dzieci miały swoje zabawki? I dlaczego ja miałam być darmową animatorką i opiekunką cudzych dzieci na plaży?
Rodzice a jakże – byli… (ok 30m od nas) jedni czytali książkę/gazetę (też tak bym chciała) a drudzy przy grillu popijali piwko (tego akurat im nie zazdrościłam). Ale ani jedni ani drudzy nie pofatygowali się zobaczyć, co ich dzieci przez dobre 30 minut robią? Nie sprawdzili czy ich dzieci są bezpieczne, z kim się bawią i czy przypadkiem nie wchodzą do wody bez opieki? no bo po co… jeszcze trzeba będzie się nimi zająć… a tak mieli spokój i możliwość popijania piwka czy czytania książki…
No więc ja z Małgośką i trójką obcych dzieci starałam się być animatorką na plaży i organizowałam darmową zabawę…
ale niestety (dla tych dzieci) do czasu…
Bo moje starsze latorośle wyszły z wody i też chciały się pobawić swoimi, ciężko przydźwiganymi zabawkami. Tylko, że żadne z obcych nie kwapiło się do ich oddania. Więc na początek prosiłam spokojnie: „Czy możesz oddać nam wiaderko – bo to nasze i chcemy się pobawić?”, potem bardziej stanowczo… i jeszcze bardziej… ale ze strony przeciwnej nie było odzewu. Najpierw starałam się odwrócić uwagę swoich dzieci – żeby chwilę poczekały, potem tamtych chłopców, żeby jednak oddały… no ale ile można prosić i czekać na nasze, własne, przytachane zabawki, więc wstałam i wzięłam to co było nasze i czego potrzebowałam… akurat dziecko przestało się tym bawić.
I wtedy krzyk i płacz… i od razu Rodzice się znaleźli (Ci od piwa) i do mnie z pretensjami, krzykiem i przekleństwami – “Co robisz mojemu dziecku? Czemu zabierasz mu wiaderko? Przecież on chce się pobawić?”
Mówię, że nie zabieram tylko biorę bo to nasze i teraz my chcemy się pobawić naszymi zabawkami, a poza tym on już chwilę się pobawił…
Na co on do mnie „przecież ich syn się teraz bawi i nie będzie się dzielił z innymi! a poza tym zabawki na plaży są wspólne więc żebym siedziała cicho”
i tu mi szczęka opadła…
Generalnie odpuściłam, bo po pierwsze z pijanymi nie ma co wchodzić w dyskusję a po drugie sytuacja się sama rozwiązała, bo chłopiec znalazł sobie inną „wspólną plażową zabawkę”… więc i tak było po sprawie…
Tylko tak siedzę, myślę, dumam i wiecie co – może wyjdę na niesympatyczną i wredną egoistyczną matkę ale co mi tam – ja się na to nie zgadzam! – To są nasze zabawki, nie po to je zabieraliśmy z domu, żeby teraz komuś je oddawać, my je przynieśliśmy, my się nimi bawimy i ewentualnie możemy się z kimś podzielić – jeżeli mamy taką ochotę! A jeżeli ktoś chce się pobawić zabawkami to niech zapyta się czy może skorzystać z naszych albo przyniesie swoje i się nimi podzieli!!!
Nie pasuje mi i co więcej nie chcę, żeby moim dzieciom to pasowało, że obce dziecko może się bawić naszymi zabawkami, bez pytania, bez pozwolenia i bez obowiązku dzielenia się a my musimy je przytachać, łaskawie mu je oddać, nie narzekać, że nie mamy czym się bawić i jeszcze najlepiej zejść mu z drogi.
Ponadto nie jestem darmową animatorką czy opiekunką a tym bardziej dostawcą zabawek dla cudzych dzieci – sorry!!!
Nie chcę nauczyć swoich dzieci „schodzenia z drogi”, ustępowania oraz ulegania większym, silniejszym, czy głośniejszym… Chcę ich nauczyć asertywności, pewności siebie, stanowczości, umiejętności odmawiania i wyrażania swojego zdania… a nie nauczę ich tego, jeżeli ja sama pozwolę sobie na potulne ustępowanie innym…
Ktoś może mnie za to mocno skrytykować, powiedzieć – przecież to czysty egoizm. Czego Ty uczysz swoje dzieci? Przecież muszą umieć się dzielić z innymi a tak będą samolubne, niemiłe, zarozumiałe i nielubiane…
Tak uważasz?
To co byś zrobił gdy leżysz na plaży, opalasz się a na kocu leży Twój smartfon i nagle podchodzi jakiś obcy facet, nie pytając się, podnosi go i zaczyna się nim bawić?
… … …??????
I co nie dzielisz się? Przecież trzeba się dzielić… przecież trzeba być miłym dla innych… przecież on tylko chciał chwilkę się pobawić… przecież on nie ma takiego… przecież zaraz Ci odda…
Znasz te zdania? Ile razy mówiłeś je do swojego dziecka? A do sytuacji opisanej powyżej już Ci nie pasują?
No tak… powiesz: to co innego… telefon to nie łopatka w piaskownicy… dorośli przecież powinni wiedzieć, że tak się nie robi i jak należy się zachować…
Otóż dla dziecka łopatka i wiaderko w piaskownicy są tak samo ważne jak dla Ciebie Twój telefon! Więc zanim znowu zmusisz dziecko do podzielenia się łopatką w piaskownicy z innym dzieckiem zastanów się czy równie chętnie Ty podzielisz się swoim telefonem z jakąś, dopiero co napotkaną obcą osobą.
Uczę swoje dzieci dzielenia się i często je upominam i proszę o podzielenie się zabawkami z innymi dziećmi. Ale nie lubię, jak ktoś mnie traktuje, jako darmową opiekunkę, animatorkę i dostawcę zabawek dla jego dziecka i wtedy najzwyczajniej w świecie nie mam ochoty dzielić się i nie będę wymagać tego od moich dzieci.
I tyle…
Opublikowano: 21 sie 2015 o 00:13