fbpx

Jeżeli czytacie lub obserwujecie mnie to wiecie, że ostatnie miesiące a właściwie nawet i lata, oprócz zajmowania się ogólnymi kwestiami związanymi z lekami i farmacją, zajmowałam się sprawami związanymi z laktacją i bezpieczeństwem stosowania leków w czasie laktacji. Całym sercem, całą swoją energią i zaangażowaniem weszłam w ten temat. Pochłonęło mnie to bez reszty i cały czas jestem w niego zaangażowana. I to się nie zmieni. Cały czas bardzo intensywnie działam w tej kwestii, pomagam, uczę, tłumaczę, edukuję i konsultuję. To sprawia mi ogromna satysfakcję, lubię i kocham to robić i oczywiście będę to robić dalej – także wypatrujcie kolejnych wpisów w mojej laktacyjnej Bazie Leków.

Ale czasem dopadało mnie zwątpienie, wątpliwość i niepewność co dalej. Owszem kwestia karmienia naturalnego, korzyści z niego płynących i innych spraw z tym związanych była i nadal jest dla mnie ważna. Ale czy na dłuższą metę mi to wystarczy? Czy ja jako farmaceutka powinnam skupiać się i zamykać tylko na tak bardzo wąskiej dziedzinie? Czy przypadkiem kiedyś nie będę tego żałować?

Czułam, że muszę znaleźć dla siebie jakąś odskocznię, jakiś inny temat, który będzie uzupełnieniem mojej działalności, który równie mocno pochłonie mnie, ale który w większym stopniu wykorzysta moją wiedzę farmaceutyczną oraz chęci, zamiłowania i zdolności pedagogiczne. Tylko nie wiedziałam co to ma być?

I jak to zwykle bywa – to COŚ pojawiło się zupełnie przez przypadek.

Rok temu moja Ania rozpoczęła edukację szkolną. I któregoś dnia przyszła do domu i poinformowała, że Pani Wychowawczyni powiedziała, że każdy rodzic musi przyjść do klasy i opowiedzieć o swoim zawodzie. Oczywiście Pani nie powiedziała, że „musi”, ale że „może” i że byłoby fajnie. Szczerze jakoś nie specjalnie przypadło mi to do gustu. Pewnie przez ten „przymus”. Więc robiłam wszystko, aby się z tego jakoś wymigać. Ale spokoju nie dawała mi Ania – więc im bardziej ona nalegała tym bardziej ja się do tego pomysłu przekonywałam. Problem był taki, że tak naprawdę nie wiedziałam o czym mam opowiedzieć? Że prowadzę bloga, że wykładam na uczelni wyższej, że szkolę farmaceutów – w sumie nic takiego bardzo ciekawego. Szczególnie w kontekście odwiedzin innych rodziców i ich atrakcji – np. wozu strażackiego na boisku (bo jeden z tatusiów jest strażakiem – no sami powiedzcie, jak konkurować z taką atrakcją? No ja się pytam jak?)

Cały czas myślałam, kombinowałam, analizowałam i planowałam. Zaczęłam od tego, że opowiem o zawodzie farmaceuty, skoro o zawodzie farmaceuty to o lekach, skoro o lekach to o bezpiecznym ich stosowaniu, skoro o stosowaniu leków to może o aptece i tak dalejJ. I tak zrodził się pomysł warsztatów edukacyjnych dla dzieci, w których oprócz opowiedzenia o moim zawodzie nauczyłbym dzieci i zwiększyła ich świadomość w kwestiach bezpieczeństwa stosowania leków. W między czasie wpadłam na pomysł hasła „Leki to nie cukierki” i zaczęłam planować warsztaty.

Miała to być jednorazowa akcja – u Ani w klasie i tyle. Ale jak usłyszał to Kuba a potem Małgosia – nie było przebacz i do nich musiałam przyjść i poprowadzić warsztaty. I tak ten pomysł się rozrastał. Wiedziałam i czułam, że temat jest ważny, warsztaty ciekawe a i potrzeba w społeczeństwie spora. Ale cały czas myślałam o warsztatach edukacyjnych dla dzieci. Ale z drugiej strony przecież to rodziców trzeba także (a właściwie przede wszystkim) edukować. Przecież to oni podejmują decyzje dotyczące stosowania leków u nich w rodzinie i to oni kształtują zachowania dzieci na dalsze lata ich życia. Więc warto zrobić też warsztaty dla dorosłych. I tak właśnie od takiego jednego zadania domowego z Ani klasy zrodził się pomysł kampanii edukacyjnej „Leki to nie cukierki”.

Wiedziałam i czułam, że jest to ważne, interesujące i potrzebne. Szczególnie utwierdzam się w tym przekonaniu, gdy dzieci na warsztatach opowiadają jak rodzice pozwalają im samodzielnie brać leki z domowej apteczki! Jak popijają leki colą czy sokiem! Gdzie leki kupują rodzice (i nie jest to apteka)! Gdzie leki trzymają w domu i jak się z nimi obchodzą!. To właśnie takie zachowania trzeba zmieniać a najlepiej zmieniać poprzez edukację i zwiększanie świadomości.

Mimo, że czułam, że jest to ciekawy pomysł podchodziłam do niego z rezerwą – zrobię u swoich dzieci i tyle. Jakież było moje zdziwienie, gdy zaczęłam dostawać setki maili z gratulacjami od farmaceutów i rodziców. Jeszcze większe, gdy zaczęłam dostawać maile i telefony z pytaniami o warsztaty i w końcu, gdy zaczęłam w kalendarz wpisywać kolejne rezerwacje warsztatów. To się naprawdę dzieje, powoli, ale intensywnie rozwijam swój pomysł i uczę dzieci (niedługo też rodziców) jak bezpiecznie stosować leki u siebie i u swoich dzieci.

Kampanii i warsztatów nie byłoby, gdyby nie wsparcie wielu bliskich mi osób.

Przede wszystkim wielka zasługa mojego Męża – który jak zwykle z wielką cierpliwością, wyrozumiałością, zrozumieniem i pełnym poparciem przyjął mój kolejny pomysł i moją aktywność.

Do wystartowania z warsztatami zmobilizowała mnie Ania – znana jako Doktorania.pl. Sama mówi o sobie „matka chrzestna” kampanii. I rzeczywiście tak jest – to ona kopnęła mnie w…, zmobilizowała, uwierzyła w pomysł i nie pozwoliła mi się z niego wycofać i poddać. To właśnie w trakcie konferencji przez nią organizowanej Food and Health Conference kampania „Leki to nie cukierki” miała swoją oficjalną inaugurację.

Dużą zasługę w tym, że rozwijam pomysł warsztatów „Leki to nie cukierki” mają dziewczyny z mojej „Miejskiej wioski wsparcia”. To one mnie mobilizują, wspierają i puszczają w Świat informacje o kampanii.

Kampanię poparli i w nią uwierzyli również farmaceuci, którzy intensywnie działają i w Internecie i nie tylko. Mimo, że większości z nich nie znam osobiście, czuję, że mam ich wsparcie i pomoc – to naprawdę wiele dla mnie znaczy:)

Przede mną wiele pracy, nowe wyzwania i pewnie różne problemy ale mimo to czuje, że idę w dobrym kierunku i mam nadzieję, że ta droga będzie bardzo satysfakcjonująca.

Trzymajcie kciuki:)

Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat kampanii – zapraszam na stronę TU